wtorek, 9 marca 2010

Hipodrom

„Wio koniku, a jak się postarasz na kolację zajedziemy akurat...”
.
Ten niby-blog pisany jest dla UPRowców, bo też chyba nikt inny tu nie zagląda. Komentarze świadczą o sprawach dwóch. Po pierwsze, że temat jest istotny, a po drugie, że personalia zaczęły nam przysłaniać to wszystko co w polityce jest najważniejsze: mechanizmy i zjawiska. Z komentarzy można byłoby sądzić, że oto ja chcę komuś „dokopać”, albo też ktoś chce dokopać mnie.
Otóż bez uczestnictwa w UPR (czy też w jakiejkolwiek innej partii) życie jest przyjemniejsze. I bardziej dostatnie. Z mojego uczestnictwa w UPR miałem zawsze i mam tylko stratę czasu, stratę pieniędzy i stratę nerwów. Dokładałem tego wszystkiego do różnych w życiu inicjatyw tylko dlatego, że były one formami jakiegoś zbiorowego wysiłku zmierzającego do lepszego ułożenia spraw publicznych. Nie jest więc też Unia Polityki Realnej jedyną organizacją, którą w miarę swych możliwości wspieram. Jest jednak jedyną, której walory są właśnie niszczone w akcie politycznej wojny. Została widać uznana za groźnego przeciwnika. Spójrzmy na tę wojnę przez historyczną już analogię do „Solidarności”. Wprowadzono stan wojenny, bo „Solidarność” była nie do zniesienia. Po czym z tego stanu wojennego się wycofano, a „Solidarność” okazała się już całkiem znośna. Czy jednak była to ta sama „Solidarność? Otóż – absolutnie NIE! Tylko napis pozostał ten sam. Dlaczegóż więc w walce z „Solidarnością” wprowadzono stan wojenny? Przecież tworzyli ją głównie jacyś KORowscy trockiści i miliony zlewicowanych proletariuszy. Czyżby komuniści atakowali „Solidarność” za jej komunistyczność? Że antykomunistów było tam dosłownie na sztuki wiem dobrze z autopsji: miałem szczęście należeć do jedynego chyba ogniwa zakładowego „S”, które do dziś pozostało w konspiracji uznając, że kontrakt w Magdalence przeniósł „Solidarność” do obozu wroga. Otóż „Solidarność” zniszczono nie dlatego, że nie była czerwona – bo przecież była. Zniszczono dlatego, że nie była DYSPOZYCYJNA! To nie komuniści ją zaatakowali, bo komunistom i komunizmowi w zasadzie nie zagrażała. Zaatakowali ją totalitaryści. Zaatakował ją system, który absolutnie nie toleruje jakiejkolwiek niezależności. Po czym tę „Solidarność” uruchomiono ponownie. No właśnie: czy TĘ? Otóż nie! Reaktywowano coś zupełnie innego. Reaktywowano dyspozycyjną wobec władz organizację sygnującą się starym, znanym i lubianym znakiem „Solidarności”. I ta „Solidarność”-bis była już niezależna w tym sensie, że mogła robić wszystko (ZA WYJĄTKIEM TEGO, CZEGO WŁADZA SOBIE NIE ŻYCZY). W tłumaczeniu z polskiego na nasze: ta „S”-bis mogła więc robić tylko i wyłącznie to, cego życzy sobie władza.
Unia Polityki Realnej miała własne środki, niesterowalnych liderów i półtysięczną kadrę. Mogła być czarnym koniem każdych kolejnych wyborów. Akcja obrońców duetu Witczak-Grocki doprowadziła do tego, że środki są o prawie 100000 mniejsze niż żadne, kadra jest sterowalna (w końcu pokornie wykonuje wszystko co ma zadane do wykonania), a w wyniku awantury wszystkich ze wszystkimi zostanie kadry mniej niż połowa. Czy to znaczy, że UPR będzie już nikomu do niczego niepotrzebna? Ależ skąd! Dopiero teraz będzie mogła odegrać rolę czarnego konia. Ale już ujeżdżonego, osiodłanego i okiełznanego. Jeźdźcowi w końcu jest wszystko jedno jakiej maści jest koń, byle by właściwie reagował na lejce. Będą chcieli widzowie oglądać czarnego – będzie czarny. Właścicielowi hipodromu w końcu jest wszystko jedno dla jakiego konia ludzie zakłady stawiają i za bilety płacą. Byle by płacili. A koń tylko w piosence: „jak wierzgnie, to się zdarza, że dosięgnie gospodarza”. Tylko w piosence...
Koń – jaki jest – każdy widzi. Tylko nie widzi, czy on już aby nie jest ujeżdżony. A przecież dla dzikich na hipodromie miejsca być nie może.
Kostka cukru, czasami delikatny świst pejcza i biznes się kręci...
„...Tobie owsa nasypiemy zaraz, a ja sobie smaczną zupę będę jadł”.

niedziela, 28 lutego 2010

Prawica, czyli prawa strona lewicy.

Duet Chojecki – Lisiecki wygłasza spod sztandarów Unii Polityki Realnej Swoje potępienie dla Janusza Korwin-Mikke przy każdej w zasadzie okazji, a ostatnią taką okazją jest orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego podtrzymujące wysokości emerytur dla Wojciecha Jaruzelskiego i jego towarzyszy z WRON. Rozumowanie tego duetu jest emanacją zasady pozwalającej władzy ingerować w zawarte kontrakty emerytalne. Niby nic... Osoba gen Jaruzelskiego jest – zwyczajem wszystkich komunistów – użyta dla uzyskania poparcia zsocjalizowanej publiki dla komunistycznej „zasady” poszanowania tylko tych praw, na których poszanowanie władza raczy się zgodzić. Z zawartych umów można się nie wywiązać, bo... „są ku temu bardzo ważne powody”. Zawarte kontrakty mogą więc być uznane za obowiązujące tylko wtedy, kiedy władza nie wnosi żadnych zastrzeżeń. Gdybym na ten przykład został uznany za jakiegoś zaplutego karła reakcji to zobowiązania wobec mnie mogłyby utracić swą moc. I emerytury mogę nie otrzymać...
Państwo prawa jest programowym postulatem Unii Polityki Realnej, więc nigdy dotychczas spod tego znaku nie było wychwalane państwo lewa. Że państwo lewa obejmuje nas swymi parszywymi mackami zewsząd – to fakt. Nikt nie jest pewien dnia ani godziny dopóki obraduje gromada przedstawicieli ludu. Nigdy jednak dotychczas nikt się nie posunął do gloryfikacji komunizmu spod sztandarów bractwa rycerskiego Świętego Jerzego. Nikt dotychczas, kojarzony z UPR, nie próbował nawet stawiać ludowych sympatii czy antypatii ponad prawem. Nie sposób też przyjąć, że głos ten jest wynikiem jakiejś pomyłki, wszak zionie nienawiścią do najbardziej chyba oczywistego zwolennika państwa prawa jakim zawsze był Janusz Korwin-Mikke. Potępienie Korwina za publiczne wyrażenie obrzydzenia i pogardy dla narodowego socjalizmu tłumaczono jakąś pomyłką. Wygląda na to, że pomyłką to jednak nie było.
Szukając jakiegoś uzasadnienia dla takiego szokującego wystąpienia na myśl przychodzi mi rzecz tylko jedna. Otóż rządzące Polską gangi socjalistów nabrały takiego rozmachu w szabrowaniu wszystkiego co się w publicznych budżetach pojawi, że postanowiły przedziurawić kolejne dno. Przeputali już dorobek kilku pokoleń minionych oraz dorobek paru pokoleń, które dopiero muszą się narodzić, a rozpędu w tym procederze nabrali takiego, że nawet dno nie jest w stanie ich powstrzymać. Postanowili więc, że ZUS będzie instytucją, do której pieniądze tylko wpływają, ale wypływ zostanie – pod tą przemożną presją ważniejszych, bo własnych, potrzeb – zwyczajnie wstrzymany. Postanowili, że na wypłaty emerytur i rent pieniędzy po prostu zabraknie. Oczywiście szabrownicy przewidują możliwość jakiejś poważniejszej awantury ze strony milionów ludzi żądających realizacji nabytych praw. Wiec uświadomić trzeba tym niebezpiecznym warchołom, że TO Z ICH WOLI I ZA ICH ZGODĄ!!! prawa nabyte wcale realizowane być nie muszą. Oczywiście – jeżeli przemawiają za tym jakieś „bardzo ważne powody”. A ludzi domagających się powrotu z komunistycznego barbarzyństwa do cywilizowanych zasad rządów prawa – jak chociażby Janusza Korwin-Mikke – trzeba publicznie napiętnować i odciąć się od nich najostrzejszą gilotyną. Kto to słyszał, żeby kontrakty zawarte przez potępionych miały być wykonywane?!
Przystępując do UPR nie wyobrażałem sobie, że stanie się ona kiedyś prawą stroną komunizmu. A tę formułę „prawicowości” zaprezentowali już Delegaci na Konwencie we Wrocławiu uznając, że liberalizm oznacza: wolno kraść.
Paradoksalnie ci UPRowscy komuniści mogą jeszcze zostać poskromieni przez warszawski sąd rejonowy, który przecież może uznać, że oni UPRu nie reprezentują. Znając jednak zasługi sądów dla umacniania „demokratycznego państwa prawa (czytaj: lewa)” nadzieja jest niewielka. Skoro w UPRze prawo może znaczenie miewać tylko czasami to czegóż się spodziewać po sądzie III PR.
Widać w czerwonym kraju nawet prawica musi być czerwona. Gardzić publicznie znakami nazizmu nie wolno, popierać rządów prawa nie wolno, jeżeli niepodległość to ze stolicą w Brukseli...
A poza tym – co słyszę niezmiennie od czasów towarzysza „Wiesława” – nareszcie mamy Wolność i Niepodległość.
Chyba pastor Chojecki zostanie wybrany kapelanem UPR.
Jak łatwo zejść na PiSy...

sobota, 20 lutego 2010

"Nie przenoście nam stolicy do Krakowa"

Konwentykl UPR w Krakowie w dniu 17-02-2010r trwał niespełna godzinę. Uchwalono Regulamin Straży, Regulamin Pracy Sądu Naczelnego oraz dokonano dość licznych zmian personalnych. Prezesem UPR wybrany został p. Stanisław Żółtek. Do Rady Sygnatariuszów, w miejsce p. Sławomira Sławskiego wybrano p. Michała Biegałę. Odwołano Sędziów Sądu Naczelnego UPR: Marcina Motylewskiego, Szymona Kotnisa, Jacka Szymonę i Wojciecha Kosibę. Sędzią Zwyczajnym wybrano p. Andrzeja Pacieja. I Sędzią Nadzwyczajnym wybrano p . Zbigniewa Jarząbka. II Sędzią Nadzwyczajnym wybrano p. Krzysztofa Jurewicza. Funkcja III Sędziego Nadzwyczajnego pozostała nieobsadzona (nie zgłoszono żadnej kandydatury). Obrady trwały od godz 16:00 do godz 16:50. Nie znaczy to bynajmniej, że sytuacja w UPR nie budzi już wątpliwości. Raczej utrwalił się obyczaj toczenia dyskusji w kuluarach. Oczywistym powodem niepokoju pozostaje nadal blokowanie wszelkich możliwości dokonania oceny zasadności wydatków poczynionych w całej kadencji Bolesława Witczaka. Pojawia się nadzieją, że Rada Główna w końcu temat podejmie. Zmiany w składzie Sądu Naczelnego dają też nadzieje na podjęcie przeze’Ń z dawna oczekujących powinności (kilka niezwykle ważnych wniosków oczekuje na rozpatrzenie).

Wydaje mi się, że sytuacja formalna jest na tyle zagmatwana, że poczynania Prezesa mają znacznie mniejsze znaczenie niż orzeczenia Sądu Naczelnego. Złośliwi już twierdzą, że powstały dwa UPRy: poznański i krakowski. Na szczęście Prezes Żółtek rozpoczął wykonywanie Swej funkcji od wizyty w Warszawie. A ja z niecierpliwością i z całkiem poważnym niepokojem oczekuję na pierwsze orzeczenia Sądu. Nie ignorując rzecz jasna posiedzenia Rady Głównej. Ciekawe co teraz zrobią obrońcy malwersacji by uniemożliwić ocenę dokonanych „wydatków”? Pan Piotr Lisiecki zgłosił pomysł pokrycia wszystkich strat przez ludzi, którzy na Konwencie zagłosowali za udzieleniem Prezesowi absolutorium. Byłby to pierwszy dobry zwiastun.
Pożiwiom – uwidim.

sobota, 13 lutego 2010

Niszczyciele

Trudno było pojąć zawiłości astronomii, dopóki Kopernik nie postawił hipotezy, że to ziemia i inne planety krążą wokół słońca. Stawiam więc swoją hipotezę dotyczącą zawirowań w UPR.

Wspominałem na kilku kolejnych Konwentach, że UPRu nikt nie będzie atakował z zewnątrz. Ta partia atakowana będzie od środka. I bywała w ten sposób atakowana wielokrotnie z całkiem poważnymi skutkami. Choroba jednak pozostawała wciąż lekceważona. Tym razem okaże się pewnie śmiertelna.

Do czasu wrocławskiego Konwentu dało się tylko zauważyć raptem dwa poważne i wymowne objawy: tworzenie partii w partii – jakiejś koterii zwolenników wspaniałego lidera, Bolesława Witczaka oraz bezczelne wyszabrowanie wszystkich funduszy – przez tegoż lidera i Jego zwolenników. Brak oceny zasadności poczynionych wydatków przez Radę Główną i odmowa oceny tej zasadności ze strony Przewodniczącego CKR, p. Ireneusza Kaszy powinna już wystarczyć do oceny stanu rzeczy. „Witczakowcy” jednak postanowili radować się liczebną przewagą na Konwencie i z bezczelnymi uśmiechami ilością swoich głosów pokonali wszystkich zaniepokojonych dostrzeżoną katastrofą.

Czynione przed Konwentem próby zmiany Prezesa zostały zablokowane przez kwartet: Jędrzejewski, Sławski, Kasza i Przybył. Zza tej blokady rozmiarów zniszczeń jeszcze nie było widać. Zbliżał się jednak Konwent i dalsza destrukcja mogłaby zostać poskromiona; cztery osoby mogły nie wystarczyć do utrzymania prezesury Bolesława Witczaka. „Witczakowska” Rada Główna więc umorzyła zaległe składki p.p. Bagińskiemu i Paprockiemu, gwarantując, że destrukcja pozostanie nietknięta. Na Konwentyklu przedkonwentowym pojawił się p. Bagiński. Wystarczyło. Witczaka zmienić się nie dało, a wiedza o poczynaniach całego towarzystwa pozostała prawie całkowicie ukryta.

Pojawił się jednak problem: wyniszczenie partyjnych funduszy wykonane zostało w sposób zbyt łatwy do zakwestionowania, bo po prostu wprost w kieszenie towarzyskiej sitwy. Niszczyciele więc postanowili wymienić swego lidera na kogoś, kto potrafi to robić inteligentniej. Najlepiej manifestując własną ofiarność. Zmianę na kogoś kto by poczynania tego towarzystwa powstrzymał oczywiście z łatwością blokowali ilością sześciu ludzi. Była to jednak tylko teza, która wymagała weryfikacji. I weryfikacja została dokonana na listopadowym Konwentyklu: zablokowali kandydaturę Jacka Boronia, zablokowali kandydaturę Roberta Maurera, zablokowali kandydaturę Bogdana Grobelnego… Im potrzebny był po prostu jakiś lepszy parawan ochronny dla procederu niszczenia wszystkiego co możliwe. Tak też oceniłem sytuację na zakończenie owego Konwentyklu.

Czas – niestety – dzień po dniu dowodził poprawności tej oceny. Rada Główna mająca statutowy obowiązek kontroli działań Prezesa żadnej kontroli nie podjęła. A przecież z samych operacji na bankowych kontach, których ukryć się całkiem nie dało już było widać skalę destrukcji. A do tego zaczęły spływać różne dziwne faktury i nakazy komornicze. Oczywiście dokumenty te na ogół trafiały w ręce towarzystwa niszczycieli, którzy je przeważnie skrzętnie ukrywali.

Jednocześnie okazało się że z biura Centrali UPR „poznikały” wszelkie dokumenty finansowe (a po chwili okazało się, że inne również). Niszczyciele po prostu przyjęli, że te zniknięcia będą się nazywały „Grocki”. Zniknął więc jeden z Nich – świetny Skarbnik świetnego lidera – Grzegorz Grocki. Od tego czasu przeszłość staje się czarną dziurą. Każde pytanie o dokumenty czy też jakąś rzetelną wiedzę o zobowiązaniach trafia na odpowiedź: „Grocki”. Proceder niszczenia trwa więc spokojnie w najlepsze.

Nie mając jeszcze pełnej wiedzy o sytuacji Konwentykl zrobił wszystko co mógł, tzn. wszystko czego destruktorzy nie mogli zablokować: obniżył składki dla kilku grup Członków by uchronić choć trochę bieżącą ofiarność Członków przed roztrwonieniem i zobowiązał zarząd Partii do złożenia w prokuraturze zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. (Prokuratura w drugiej połowie stycznia rozpoczęła przesłuchania). Oczywiście miało to raczej charakter symboliczny, bo w międzyczasie okazało się, że długów narosło do kwoty prawie 100.000 zł. Sygnatariusze (za wyjątkiem tych paru niszczycieli, oczywiście) uznali też, że ukrywanie prowadzonego procederu jest rzeczą moralnie i pragmatycznie niedopuszczalną.

Odpowiedzią ze strony destruktorów było (i jest) nasilenie propagandowej i formalnej nagonki na każdego uczciwego UPRowca. Pozamaterialną katastrofą stała się tym samym wojna ze wszystkimi uczciwymi Członkami, bez liczenia się z jakimikolwiek zasadami przyzwoitości. Każdy pretekst stał się świetną okazją do obrzucania błotem każdego uczciwego Członka UPR.

Po usunięciu z UPR Grzegorza Grockiego rolę parawanu pełnił już tylko Bolesław Witczak. On jednak był kandydatem do tej roli najgorszym, bo tak się akurat złożyło, że to Jego właśnie bezpośrednio obciążają niektóre z tak sprawnie czynionych „wydatków”. Postanowili więc ten parawan zmienić. Prób ku temu poczynili wiele, ale – póki co – nieskuteczne.

Najbardziej chyba obrzydliwą próbą był „operetkowy zamach stanu”. Otóż w czasie kiedy Witczak pozostawał zawieszonym zastępowała Go p. Magdalena Kocik. Ona też zwołała posiedzenie Rady Głównej dla oceny dokonanych malwersacji finansowych. To de jure. Czyli – jak to u nich w zwyczaju – na niby. Bo de facto Witczak przywiózł gromadkę Swoich kumpli, którzy odczekali w biurze chwil kilka i przed otwartym przez Niego posiedzeniem zostali mianowani przez Niego Prezesami Okręgów z jednoczesną decyzją, że RG będzie obradowała z udziałem Prezesów Okręgów. Tak dobrane towarzystwo „zawiesiło” każdego kto mu się nie podobał. Następnie postanowili zmienić parawan na, zasłużoną już dla nich, panią Magdalenę Kocik, pasującą do tej roli całkiem nieźle, bo przecież żadnych malwersacji nie dokonała. I na tym Rada Główna – zwołana przez panią Kocik dla rozliczenia finansowych malwersacji – zakończyła swoje obrady.

W stosunku do mnie wysunięto wniosek o pozbawienie członkostwa. Wniosek nie przeszedł. Do dziś tego wniosku nie otrzymałem. Nie przeszedł zapewne głosem Henryka Stawiarskiego, bo na następne posiedzenie Straży, gdzie mieli mnie wyrzucać ponownie, przywieźli wniosek o wykluczenie też Henryka Stawiarskiego. O wniosku przeciwko p. H.S. nie zostałem nawet powiadomiony. Wniosku o wykluczenie mojej osoby też do dziś dnia nie otrzymałem. Natomiast z całkowitą bezczelnością p. Andrzej Jędrzejewski – naczelny dżentelmen tego towarzystwa – przedłożył do rozpatrzenia o wykluczenie p. H.S. wniosek, który nie miał wymaganej liczby podpisów. Tym aktem dżentelmeństwa p. Andrzej zasłużył sobie przynajmniej na obietnicę walnięcia w pysk ze strony JKM.

W pamiętną sobotę któryś z warszawskich działaczy nazwał tych ludzi sk****synami. I głos oburzenia nie milknie po dziś dzień. Kto to słyszał, żeby w porządnym towarzystwie sk****synów nazywać po imieniu!? Czynić sk****syństwo – to owszem, ale żeby je nazywać po imieniu!?

Pan Henryk Stawiarski przedstawia się w komunikatorze Skype sentencją: „Nie ten ptak kala gniazdo co je kala, lecz ten co mówić o tym nie pozwala”. Przynajmniej wiadomo dlaczego chcą Go z UPRu wyrzucić. Na mnie i tak wszystkie wyroki wydali już dawno, bo nie potrafię być bezstronnym. Wiec przynajmniej nie muszę uważać, by nie powiedzieć o nich paru słów prawdy. A bezstronnym rzeczywiście być nie potrafię. Staram się stawać zawsze po stronie przyzwoitości i ludzi przyzwoitych. Mam więc u nich przechlapane do końca świata i jeden dzień dłużej.

Pominąwszy dziesiątki osobliwych wydarzeń drobniejszego kalibru moją tezę potwierdził wprost jeden z nich fatygując się w tym celu kilkaset kilometrów; najwyraźniej chciał mi to oznajmić osobiście. Acz niepotrzebnie, bo ja to akurat i bez Jego oznajmienia dokładnie to wiem. Otóż fakt, że zniszczenie UPRu było i jest ich zasadniczym celem oznajmił mi w rozmowie „w szczerej, partyjnej atmosferze” choćby takim oświadczeniem (cytuję z pamięci):
„Na Konwencie zagłosowałem za udzieleniem absolutorium Witczakowi kiedy się dowiedziałem jakich malwersacji dokonał, bo to w zasadzie gwarantowało rozbicie UPRu”.

Dyskutując długo i otwarcie zdążyliśmy sobie powiedzieć jeszcze wiele ciekawych rzeczy, ale dla losów UPRu to stwierdzenie miało znaczenie zasadnicze. Z przykrością wielką stwierdzam, że dokładnie potwierdzało moją tezę, którą wypowiedziałem wprost na listopadowym Konwentyklu.

Zobaczymy co zrobią na Konwentyklu 17-02. Szkoda, że nie został on zwołany w Józefowie, bo przynajmniej p. Jędrzejewski nie musiałby długo czekać na sprawiedliwy gest z Korwinowej ręki.

sobota, 30 stycznia 2010

Lenin wiecznie żywy

Pamiętam to złowrogie, a wymowne hasło od dziecka. Losu Rosjan pod rządami towarzysza Lenina pozazdrościć nie można. Tym bardziej właśnie, że wciąż pozostaje ów Lenin „wiecznie żywy”.

Ten prościutki blog założyłem dla UPRu. Cóż więc może mieć wspólnego z UPRem towarzysz Lenin? Otóż jego „żywot wieczny” jest tą koszmarną właściwością, która dotknęła ostatnio Unię Polityki Realnej. Wraz z osobą Bolesława Witczaka niepostrzeżenie zaszczepiono do UPRu podstawowy atrybut otaczającej nas rzeczywistości politycznej, któremu dotychczas Unia Polityki Realnej programowo i praktycznie się sprzeciwiała. Jeżeli pytamy o to co jest złem w rzeczywistości politycznej, w której przyszło nam żyć, to w odpowiedzi otrzymujemy całą wielką listę cech i funkcji. Wiele z tych cech i funkcji składają się w jedną właściwość, która wyrasta wprost z grzesznej natury ludzkiej - z ludzkiej pychy. Otóż władza, którą mamy nieprzyjemność znosić jest ukonstytuowana tak by funkcjonowała w interesie ludzi władzy. Brzmi to może nawet stosunkowo niewinnie, ale brzemienne jest we wszystkie dramatyczne skutki. Ze skutkami tymi staramy się walczyć, a one przecież są tylko objawami choroby. Choroby, która w wyniku ciągłego łagodzenia bólu unika jakiejkolwiek skutecznej terapii. I Unia Polityki Realnej powstała właśnie po to, by nie walczyć ze skutkami, ale zlikwidować przyczynę. I tego trzymała się aż do ubiegłego roku.

Kiedy rosyjscy komuniści, sprawdzonym wzorem komunistów francuskich i niemieckich, przejmowali władzę nie kryli, że reprezentują „klasę” i zamierzają władzę sprawować w interesie tej „klasy”. To znaczy - w interesie własnym. Spokojne oczekiwanie na śmierć Lenina grzeszyło przerażającą naiwnością. Stało się bowiem co musiało się stać: Lenin zmarł, a leninizm pozostał. Jak niegdyś we Francji czy nieco później w Niemczech władza w Rosji zaczęła być sprawowana w interesie ludzi tą władzę dzierżących. Ta choroba trapi dziś nie tylko Polskę, ale cały w zasadzie Zachodni Świat; tryumf antyfrancuskiej rewolucji rozlał się po całym Zachodnim Świecie. Partie polityczne w tym systemie są tylko grupami zawodników rywalizujących w turnieju o dostęp do konfitur.

W UPR bezczelność w szabrowaniu owoców naszej wspólnej ofiarności przez Prezesa Witczaka i jego Skarbnika wzbudziła z jednej strony odruchy oburzenia, a z drugiej strony ogromną aktywność grupy działaczy, którzy cały ten proceder uważają za „oczywistą oczywistość”, co najwyżej bez tej zbędnej bezczelności. Ba! – oni nawet tego nie kryją! Konsumpcja owoców naszej wspólnej ofiarności – tak, ale Witczak i jego metody – nie. I takim to sposobem Witczak pozostanie „wiecznie żywym” Leninem UPRu. Murzyn zrobił swoje – murzyn może odejść. Konfitury przecież konsumować trzeba z klasą.

Komentatorzy UPRowskich awantur podkreślają, że celem „reformatorów” jest sprzedaż UPRu jakiemuś PiSowi, albo jakiejś innej czerwonej maszkarze za parę kęsów konfitur. Zgoda. Jeżeli sprzedaje się dobra cudze za konfitury dla siebie to jest właśnie to o co im chodzi. W ostateczności można się pożywić nawet tym co się pojawia w partyjnej kasie (ostatnio pożywić raczej postnie), ale przecież dwadzieścia lat pracy kilkuset osób na szyld „UPR” to już niezły kapitał. Za sprzedaż takiego szyldu można się nieźle utuczyć.

I czyż Lenin nie pozostaje wiecznie żywy?

Michał Marusik
2010-01-30

P.S. Dziwię się, że nie pojawiają się zajadłe komentarze do Wniosku Oddziału Nowosądeckiego, jaki został złożony do Sądu Naczelnego UPR. Sąd przecież będzie się musiał osądzić sam, bo odpowiedzieć musi na pytanie: czy do uznania legalności poczynań wystarcza zachowanie prawem wymaganych procedur wespół z niegodziwością celów i intencji czy też godziwość celów i intencji również ma znaczenie dla uznania legalności poczynań. Tym bardziej, że godziwość celów i intencji jest również treścią UPRowskiego Statutu (cytowaną we Wniosku). Czeka nas w takim razie sąd nad Sądem. A orzeczenie będzie przełomem w historii UPR.
Lekarzu wylecz się sam – można byłoby rzec.
A z Wnioskiem można (i należy!) zapoznać się tu:
http://uprnowysacz.blog.onet.pl/

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Niemy Konwentykl UPR.

Życie pokazało, że publikowanie informacji źródłowych wcale nie zmniejsza ilości telefonów i maili, których nie sposób przyzwoicie „przerobić”. Korespondenci jednak upominają się, żeby ilość informacji źródłowych była większa. Zamieszczam więc treść protokółu z Konwentyklu UPR, który się odbył w sobotę 09-01-2010r. Jest on tak drobiazgowy, jak chyba jeszcze nigdy. W praktyce jest to szczegółowy zapis wydarzeń.

Konwentykl UPR
Warszawa, 2009-01-09
Protokół


W dniu 09-01-2009r. około godz. 15:00, bezpośrednio po obradach Rady Głównej, w głównym (największym) pomieszczeniu biura UPR w Warszawie przy ul. Nowy Świat 41 spotkali się Członkowie Sygnatariusze przybyli na posiedzenie Konwentyklu.
Do pomieszczenia wszedł Prezes Partii p. Bolesław Witczak i poinformował zebranych, że Rada Główna na zakończonym przed chwilą posiedzeniu w składzie poszerzonym o Prezesów Okręgów podjęła uchwałę o zawieszeniu w prawach członka UPR liczną grupę osób funkcyjnych w Partii, w tym większość uprawnionych do udziału w Konwentyklu Członków Sygnatariuszów. Prezes odczytał zebranym listę osób według niego zawieszonych i wyniki głosowań, po czym opuścił salę.
Prezes Bolesław Witczak nie przekazał Konwentyklowi żadnego dokumentu związanego z ww. uchwałą Rady Głównej.
Na sali pozostało 13 osób:
1 - Zbigniew Bagiński, 2 - Michał Biegała, 3 - Andrzej Jędrzejewski, 4 -
Ireneusz Kasza, 5 - Stefan Kramarski, 6 - Michał Marusik, 7 - Andrzej Paciej, 8 - Krzysztof Paprocki, 9 - Krzysztof Pawlak, 10 - Jan Przybył, 11 – Tomasz Skóra, 12 - Sławomir Sławski, 13 - Stanisław Żółtek.
Na podstawie pisemnego oświadczenia p. Ireneusza Kaszy o opłacie składek na konto bankowe oraz na podstawie okazanych dowodów wpłaty KP Przewodniczący Rady Sygnatariuszów M. Marusik stwierdził, że nikt z obecnych nie zalega z opłatą składek Członka Sygnatariusza za cały okres do roku 2010 włącznie.
Między zebranymi wywiązała się dłuższa dyskusja dotycząca zgodności poczynań osób i instytucji z wymogami prawa wewnętrznego (Statutu i Regulaminów). Żadne z podnoszonych wątpliwości nie zostały rozwiane, a wiele osób zapowiedziało zwrócenie się do Sądu Naczelnego UPR (a możliwe, że również do Polskiego Sądu Powszechnego) z wnioskami o ich rozstrzygnięcie. Podstawową wątpliwość budziły aktualne uprawnienia zebranych osób do uczestnictwa w Konwentyklu.
Kwestionowano również możliwość prawomocnego obradowania w sytuacji przedkładanych wątpliwości kompetencyjnych.
Po rozważeniu przedstawionych propozycji i argumentów, o godz. 15:45, Przewodniczący Rady Sygnatariuszów poinformował zebranych, że otwarcie obrad w takiej sytuacji skutkowałoby powstaniem kolejnych wątpliwości. Z tego też powodu posiedzenia Konwentyklu na razie nie otwiera, i zobowiązuje się jednocześnie do podjęcia próby wyjaśnienia wątpliwości interpretacyjnych lub możliwie szybkiego jego zwołania po rozpatrzeniu przez Sąd zapowiedzianych wniosków.
Zebrani rozeszli się do różnych pomieszczeń biura UPR (poza P. Biegałą, który z osobistych powodów musiał na stałe opuścić lokal UPR), kontynuując nieformalne dyskusje w kuluarach i będąc w stałym ze sobą kontakcie.
Po dłuższej chwili, po bezskutecznej próbie nawiązania telefonicznego kontaktu z Prezesem Sądu Naczelnego UPR P. Jackiem Szymoną (domownicy z mieszkania P J. Szymony poinformowali, że jest nieobecny w domu i można kontaktować się z Nim przez tel. komórkowy, a telefonu komórkowego nie odbierał), około godz. 17:30, mimo podtrzymywania wielu sprzecznych ocen sytuacji, w wyniku nalegań ze strony wielu osób Przewodniczący Rady Sygnatariuszy P. M. Marusik zgodził się otworzyć obrady Konwentyklu.
Członkowie Sygnatariusze powrócili więc do głównej Sali biura UPR.
W tym momencie na sali obecnych było 12 osób:
1 - Zbigniew Bagiński, 2 - Andrzej Jędrzejewski, 3 - Ireneusz Kasza, 4 -
Stefan Kramarski, 5 - Michał Marusik, 6 - Andrzej Paciej, 7 - Krzysztof
Paprocki, 8 - Krzysztof Pawlak, 9 - Jan Przybył, 10 - Tomasz Skóra, 11 -
Sławomir Sławski, 12 - Stanisław Żółtek.
Krzysztof Pawlak rozpoczął rejestrację spotkania kamerą video, na co kilka osób wyraziło bardzo kategoryczny sprzeciw (Krzysztof Paprocki, Zbigniew Bagiński, Sławomir Sławski, Andrzej Jędrzejewski).
W związku z naleganiem P. Paprockiego by już nie zwlekać z otwarciem, Przewodniczący P. Michał Marusik otworzył obrady Konwentyklu i zwrócił się do zebranych z pytaniem, czy mogą przedłożyć nie rozważane jeszcze propozycje lub nieznane jeszcze argumenty mogące mieć wpływ na zmianę istniejącej sytuacji. Nikt nie zgłosił żadnych propozycji, ani też żadnych argumentów nie przedłożył. Przewodniczący P. Michał Marusik poprosił o propozycje dalszego postępowania. Po chwili milczenia Pan Krzysztof Paprocki zgłosił propozycję zakończenia obrad. Nikt nie sprzeciwił się temu wnioskowi, więc po dłuższej chwili milczenia, wobec braku innych wniosków, Przewodniczący P. Michał Marusik ogłosił zakończenie obrad.

Protokolant Obrad Konwentyklu UPR - Stanisław Żółtek
Przewodniczący Obrad Konwentyklu - Michał Marusik

czwartek, 7 stycznia 2010

„Umarł Król – niech żyje Król”. Sytuacja w UPR.

Są ludzie, którzy podejmują walkę z panującym systemem ucisku oferując wyrazistą alternatywę. Politycznie natomiast nic ci ludzie nie znaczą, dopóki nie posiadają WŁASNEGO, skutecznego narzędzia politycznego awansu. Chodzi o to, że WSZYSTKIE narzędzia politycznego awansu mają pozostawać w dyspozycji administratorów obecnego systemu. Gwarantuje to bowiem, że awans osiągną tylko prawdziwi zwolennicy aktualnego systemu, lub też FAŁSZYWI jego przeciwnicy. Podział na tzw. „partie polityczne” to reżyserowany spektakl politycznego teatru służący tylko organizowaniu frekwencji wyborczej. Uczestnictwo w wyborach bowiem wytwarza w ludziach złudne przeświadczenie, że istniejący stan rzeczy jest wynikiem ich „woli zbiorowej”. W rzeczywistości natomiast chodzi tylko o obniżenie (takim złudnym przeświadczeniem właśnie) ryzyka buntu poddanych.
Groźni dla systemu są więc ci, którzy są w stanie zbudować WŁASNE narzędzia politycznego awansu. Na poziomie intelektualnym i moralnym jest dziś w Polsce bardzo wielu wybitnych przeciwników istniejącego systemu. Nie stanowią oni jednak dla systemu żadnego zagrożenia, bo animatorzy i administratorzy systemu zwyczajnie ich do żadnych politycznych wpływów nie wyniosą, a własnych narzędzi awansu politycznego ci ludzie po prostu nie posiadają. Mówiąc brzydko: słabość polskiej prawicy polega na tym, że stanowią ją ludzie będący tuzami intelektualnymi, a jednocześnie zerami politycznymi. W wojskowym żargonie powiedziałbym, że mamy wielu wybitnych generałów, którzy jednak nie mają ani szeregowców, ani karabinów; nie są więc w stanie wygrać ani wojny, ani nawet bitwy, choć wiedzą o co i wiedzą dlaczego warto i należy walczyć.
I tu docieramy do sedna. Otóż wyjątkiem był „od zawsze” i nadal tym wyjątkiem pozostaje duet JKM – SM (pierwotnie był to tercet ze Ś.P. Stefanem Kisielewskim). To głównie Janusz Korwin-Mikke „od zawsze” starał się zbudować własne narzędzie politycznego awansu. Jego „niepopularne, publicystyczne wybryki” były i są metodą manifestowania radykalnej odmienności. Ignorancja wobec wszelkich stereotypów z kolei jest jedyną skuteczną metodą na zachowanie intelektualnej wolności; na nietolerowanie ograniczeń narzucanych przez ośrodki lansujące owe stereotypy. Kilkanaście lat takiej postawy pozwoliło zbudować w miarę skuteczne narzędzie politycznego awansu w najmniejszym nawet stopniu nie uzależnione od administratorów obecnego systemu. Sedno sprawy zawiera się w pojęciu własności owego narzędzia. Otóż polski system prawny nie pozwala na istnienie organizacji innych niż „demokratyczne”. Wszystkie organizacje w Polsce zarejestrowane, a już partie polityczne w szczególności, MUSZĄ być niczyje. Ta niczyjość stanowi bowiem absolutne pryncypium ustrojowe i funkcjonalny fundament obecnego systemu. W praktyce przecież ta niczyjość sprawia, że każda organizacja – a partia polityczna w szczególności – musi być w pełni podatna na wszelkie manipulacje z zewnątrz (które stosuje się, oczywiście, w miarę potrzeb).
Jeżeli więc twierdzę, że JKM zbudował własny aparat politycznego awansu, to nie znaczy to, że w Statut UPR osoba JKM jest wpisana jako właściciel. Znaczy to natomiast, że Unia Polityki Realnej miała taką konstytucję. Konstytucję rozumianą nie jako zbiór zdań przyozdobionych paragrafami, ale zbiór przestrzeganych zasad wywodzonych z porządku cywilizacyjnego, na który polski system prawny nie daje przyzwolenia; wywodzony z porządku cywilizacyjnego stanowiącego ideową i programową ofertę UPR. Mówiąc prościej – Unia Polityki Realnej funkcjonowała wedle zasad, które chciała do polskiej rzeczywistości politycznej wprowadzić. Dlatego też JKM był i jest osobą dla systemu niebezpieczną. A walka z Nim (polityczna walka, rzecz jasna) posiada jasno zdefiniowany cel: ŻADNA partia nie może mieć ŻADNEJ siły WŁASNEJ. Wszelka siła każdej partii ma być w pełni podporządkowana administratorom obecnego systemu i służyć awansowi ich ludzi, bądź też ma być zniszczona. Nie może więc istnieć w UPR ośrodek suwerenności politycznej dysponujący siłą zdolną wynieść do władzy ludzi, których sobie administratorzy systemu nie życzą. Zadania takie można wykonać wyłącznie działaniami wewnątrz UPR. Co też zostało wykonane.
W dzisiejszym stanie rzeczy Partia już jest: po pierwsze – niczyja („demokratyczna”), a po drugie – osłabiona poniżej zera (do poziomu prawie stutysiecznej depresji). Teraz UPR nie wykona ŻADNEGO własnego kroku. Po pierwsze bowiem nie ma własnej politycznej „woli” (nie ma ośrodka politycznej suwerenności), a po drugie Jej możliwości wynoszą minus 100000 złotych (musimy wykonać stutysięczną zrzutkę by nasze możliwości były ZEROWE!)
Takie to zadanie zostało wykonane działaniami kilku osób wewnątrz UPR.
Stwierdzić więc trzeba, że próba utrzymania partii rzeczywiście antysystemowej została zakończona niepowodzeniem. Partia jest niczyja, a jej możliwości są ujemne.

Refleksje te są poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: czy UPR należy opuścić? I tu nasze zdania mogą się różnić. Podam więc zdanie moje.

UPR zdecydowanie należy opuścić, jeżeli poza wymienionymi negatywami nie posiada żadnych pozytywów. A moim zdaniem takie pozytywy UPR jeszcze posiada. Wymienię tylko trzy:
1. W UPRze są ludzie, którzy jeśli nawet nie wiedzą to czują ową wspomnianą „konstytucyjną odmienność” UPRu (są świadomi tej „konstytucyjnej odmienności” UPRu) i wysoko tę cechę cenią.
2. Jest szansa na odtworzenie w UPR ośrodka politycznej suwerenności. (Dotychczas to właśnie JKM w jakimś sensie wypełniał rolę owego „ośrodka politycznej suwerenności” na mocy przestrzeganej w miarę konstytucji UPR, ale przecież ludzie są śmiertelni, a ład ustrojowy jest ponadczasowy... szansa więc zdecydowanie jest)
3. Znak „UPR” posiada właściwe konotacje w odbiorze społecznym (Partia jest uważana przez Jej wyborców za taką właśnie jaką w istocie była).

Wszystkie te trzy czynniki sprawiają jednak, że wrogowie UPRu z gruzowiska, jakie z tej Partii uczynili na pewno nie odejdą. Próba rekonstytucji oznacza więc nie tylko odbudowę z gruzów, ale też kolejną bitwę w newerendingwar.
Jednocześnie wszystkie te trzy pozytywy wiszą na cienkiej nitce, jaką jest wpisana w Statut wola partyjnego ludu. Nieodzowne są bowiem pewne zmiany Statutu i pewne zmiany personalne. Te zaś przypisane są Konwentowi. A wola ludu jest czymś czego nie potrafię przewidzieć.
I tu zostaję z pytaniem bez odpowiedzi.
Ale z nadzieją mimo wszystko.
Michał Marusik
W Święto Trzech Króli, AD 2009.